Strona główna Filmy "Coco Chanel" – film trochę bez szycia

"Coco Chanel" – film trochę bez szycia

przez admin
Filmowy obraz „Coco avant Chanel”, czyli dosłownie „Coco przed Chanel” (co moim zdaniem można by spokojnie przetłumaczyć), to najnowsze dzieło Anne Fontaine. Koncepcja filmu jest, jak na biografię, dosyć oryginalna – dzieło ukazuje, bowiem życie wielkiej projektantki zanim nazwisko Chanel stało się synonimem stylu i ponadczasowej elegancji. Co więcej, film nie skupia się wcale na pracy i karierze Coco, ale raczej na jej życiu osobistym, trudnym dzieciństwie, biedzie, przelotnych miłostkach i głębokich namiętnościach. Każde nietypowe spojrzenie wydaje się być zawsze pożądane w dzisiejszym kinie – w którym „wszystko już było”, a zaskoczenie widza jest sztuką niezwykle trudną. Obraz wczesnych lat życia Coco Chanel ma nam uzmysłowić, jaką drogę musiała przebyć z sierocińca w Aubazine do luksusowych sklepów na najważniejszych ulicach Paryża, wyjaśnić motywy jej postępowania, osobowość, atmosferę czasów, które ją ukształtowały.



Niestety, filmy biograficzne cieszą się niesłabnącym powodzeniem, ponieważ opowiadają historie ludzi, którzy dokonali czegoś niezwykłego, wyprzedzali swoje czasy, bla bla bla. Słowem – podziwiamy ich – z pewnymi wyjątkami – za to, co osiągnęli, nie za to, jakimi byli ludźmi. Czy ktokolwiek chciałby oglądać film o Larrym Flincie, gdyby praktycznie nie miał związku z wydawaniem „Hustlera” i walką o wolność słowa w Stanach Zjednoczonych? Kto poszedłby do kina na biografię królowej Elżbiety Tudor, gdyby była to po prostu historia kobiety mieszkającej w zamku w XVI wieku, snującej się po korytarzach w szeleszczących sukniach? (Szczerze mówiąc – ja.)

Ale do rzeczy – co złego byłoby w nakręceniu biografii najsłynniejszej kreaturki mody świata i jednej z ikon stylu XX wieku, w której moda i stroje odgrywałyby nieco większą rolę? Ja wyszłam z kina nieco zawiedziona, ponieważ obejrzałam – wspaniale nakręconą notabene – melodramatyczną historię biednej, ale jednocześnie bezwzględnie ukierunkowanej na cel kobiety, której najważniejszym motywem działania okazuje się, oczywiście, miłość. Wydaje mi się, że to też już było.

Oglądając początkowy watek filmu, nie mogłam powstrzymać skojarzeń z „Niczego nie żałuję” („La vie en rose”) z niezapomnianą Marion Cotillard w roli Edith Piaf. Gabrielle – podobnie jak Edith – próbuje zarobić na życie śpiewając w kawiarniach. Stad też pochodzi imię, pod którym kreatorka jest znana na całym świecie – Coco (z piosenki o małym piesku „Gdzie jest Coco?”). Start jest, więc podobny, ale potem film o Edith zachwyca, historia Coco – niekoniecznie.

Kończąc ten, zdecydowanie przydługi, wstęp, chciałabym powiedzieć, że chętnie obejrzałabym film o Coco Chanel, który opowiadałby o jej pracy jako projektantki oraz o rewolucji, jaką wprowadziła w świecie mody. Który byłby po prostu filmem o elegancji, sznurach pereł i Chanel no 5. Tym bardziej, że nie ma właściwie żadnego innego filmu, który by tę lukę wypełniał. Jest, co prawda „Chanel – Samotność nr 5” („Chanel Solitaire”) z lat 80-tych, którego prawie nikt nie widział i o którym nie można powiedzieć, że zamyka temat. Natomiast „Coco Chanel i Igor Stravinsky”, zgodnie z tytułem, to historia słynnego romansu.

Tym bardziej, że wątki dotykające stylu lansowanego przez Coco były bardzo dobre i niosły duży potencjał. Szkoda, że ich nie rozwinięto. Kontrast między obowiązującym wśród wyższych sfer przepychem, a surową subtelnością kreacji Chanel, był powalający. Bardzo dobrze przedstawiono także obyczajowość dam z towarzystwa, które, pokazując się w strojach bez gorsetu, falban, koronek i złoceń, zostałyby uznane przez po prostu za biedne i śmieszne. Znakomicie oddano także pełną hartu ducha osobowość Gabrielle, która nie obawiała się sprzeciwiać konwenansom, mimo, iż jej pozycja była niestabilna i zdobyczna.

Pochwalić trzeba także grę Audrey Tautou. Aktorka z właściwym sobie francuskim wdziękiem wcieliła się w rolę ambitnej kobiety o niewyparzonym języku i bystrym umyśle. Była jednocześnie urocza, błyskotliwa, uparta i zgryźliwa, a ja wyobrażam sobie, że taka właśnie była Coco. Pozostali aktorzy w porządku, ale bez rewelacji (chociaż może to także wina scenariusza).

Kolejną mocną stroną „Coco avant Chanel” są kostiumy (i całe szczęście – zepsucie kostiumów w takim filmie byłoby grzechem nie do wybaczenia). Zajmowała się nimi Catherine Leterrier, która pracowała przy bardzo wielu francuskich produkcjach, produkcjach, między innymi „Za ile mnie pokochasz” („Combien tu m’aimes?”) z Moniką Belucci, czy niedawno obecnym na ekranach naszych kin „Z miłości do gwiazd” („Mes stars et moi”), ale przede wszystkim współpracowała (m. in. z Vivienne Westwood) we wspaniałej produkcji o świecie mody„Pret-a-porter” Roberta Altmana. Nad doborem strojów i dodatków czuwał sam Karl Lagerfeld – słynny projektant i dyrektor generalny domu mody Chanel.

Dobre są także zdjęcia Christophera Beaucarne („Niebo nad Paryżem”/”Paris”). Przyjemne tło muzyczne stworzył Alexandre Desplat, nominowany do Oskara za muzykę do filmu „Królowa” („The Queen”). W „Coco avant Chanel” muzyka jest subtelna i delikatna, nie wysuwa się na pierwszy plan, tworzy za to tło, które wspaniale oddaje atmosferę filmu. Muzyce brak przesadnego patosu i wymuszonej epickości, jaką często charakteryzują się monumentalne ścieżki dźwiękowe hollywoodzkich produkcji. Jest elegancka. Jak zresztą cały film – nie znajdziemy tu rozdzierających scen ani nastawionych na wywołanie wzruszenia chwytów. Może więc o to chodziło?

Zasubskrybuj I bądź na bieżąco


Mogą Cię zainteresować

Zostaw komentarz

Ta strona wykorzystuje pliki cookie w celu poprawy komfortu użytkowania. Zakładamy, że nie masz nic przeciwko temu, ale możesz zrezygnować, jeśli chcesz. Akceptuję Czytaj więcej