Fabuła „Księżnej” raczej nie cechuje się oryginalnością. Ot, zwykły dramat obyczajowy, jakich wiele w dzisiejszym kinie, tyle, że usytuowany w końcu XVIII wieku. Z tego powodu, jako film historyczny, pretenduje do roli prezentera obyczajowości i życia codziennego tamtych czasów. Bardzo dobrze zresztą tę funkcję realizuje. Jest problem małżeńskich kontraktów wśród wyższych sfer, łączących w pary niedobranych i obcych sobie ludzi. Jest brak równouprawnienia i kompletnie różne pozycje mężczyzny i kobiety, a także bezwzględna konieczność posiadania męskiego potomka. Są konwenanse – ich nigdy nie może zabraknąć. Reasumując, otrzymujemy kompleksowy, zupełnie dobrze zrobiony obraz epoki.
W dodatku, postaci tworzące ten obraz radzą sobie całkiem nieźle. Z tłumu płaskich, bezbarwnych postaci, pełniących jedynie marionetkową rolę reprezentacji poszczególnych postaw i warstw społecznych, wyróżnić możemy dwie szczególne osobowości. I są to właśnie księżna i książę Devonshire. Niektórzy, jak matka księżnej, lady Spencer (Charlotte Rampling) lub kochanka księcia, Bess (Hayley Atwell), wybijają się chwilami ponad przeciętną; ich role są jednak zbyt małe, aby pozostawić głębsze wrażenie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje książę – Ralph Fiennes, nominowany zresztą za tę rolę do Złotego Globu. Grana przez niego postać nie jest w żadnej mierze schematyczna. Mimo najszczerszych chęci nie daje się go zaklasyfikować. Ani jako okrutnego tyrana i lekkomyślnego bawidamka, ani jako życzliwą, w gruncie rzeczy, duszę, zmuszaną do najgorszego przez społeczne nakazy i zakazy. Przez cały film zaskakuje. Z kolei Keira Knightley niespodzianek raczej nie dostarcza. W filmie kostiumowym jest, jak zwykle, w swoim żywiole i, trzeba przyznać, bardzo dobrze tu pasuje. Wygląda wspaniale, dlatego „Księżna” będzie atrakcją dla fanów jej eterycznej urody, do których ja zdecydowanie się zaliczam. I tylko dlatego już od kilku lat przymykam oko na brak rozwoju umiejętności aktorskich. Nie zrozumcie mnie źle, gra Keiry bardzo mi odpowiada. Nie da się jednak ukryć, że każda postać, w którą aktorka się wciela, jest zupełnie taka sama. Keira ma ograniczony repertuar gestów, oburzonych min i wydętych warg. Moim zdaniem, jest urocza. Ale nie zmienia to faktu, że Elizabeth Swann, Cecilia Tallis i Elizabeth Bennet to dla mnie – w wykonaniu Keiry – jedna i ta sama osoba.
Najmocniejszym punktem „Księżnej”, docenionym zresztą przez Amerykańską Akademię Filmową, są kostiumy. Michael O’Connor stworzył stroje, które wyróżniają „Księżną” spośród szeregu filmów kostiumowych. Moim zdaniem, warto obejrzeć dzieło chociażby tylko dla nich. Księżna Devonshire była trendsetterką i ikoną mody – uważała, że kobiety mogą realizować się jedynie w tej dziedzinie, mężczyźni mieli politykę -, dlatego jej suknie i dodatki musiały być prawdziwie spektakularne. Stąd tony jedwabnych fałd, kokardy, zakładki, fantazyjne rękawy, futra, kapelusze z ogromnym rondem, a także misterne fryzury. Poprzez dopracowanie strojów i ich istotną rolę w filmie, „Księżna” przypomina nieco prześliczną „Marię Antoninę” („Marie Antoinette”) Sofii Coppoli. Tyle, że ze zdecydowanie większą dbałością o fabułę.
Całości przyjemnego obrazu dopełniają piękne zdjęcia w wykonaniu Gyuli Padosa oraz subtelne, znakomicie współgrające z atmosferą filmu tło muzyczne, autorstwa Rachel Portman. Dzięki temu „Księżna” jest bardzo przyjemnym, przepełnionym pięknem dziełem, którego „lekturę” polecam, ale po którym nie należy spodziewać się oskarowych kreacji. Chyba, że chodzi o suknie.