Projektanci
już od kilku sezonów nie rezerwują żywych barw dla wiosny i lata. Próbują
przekonać nas do włączenia koloru także do jesienno-zimowej garderoby. Chyba z
całkiem niezłym skutkiem, jeśli spojrzymy na jesienne płaszcze w odcieniach
pistacji i maliny także na polskich ulicach.
Eksplozja koloru wciąż jednak pozostaje domeną wiosny – żadna inna
pora roku nie zachęca w tak wielkim stopniu do eksponowania wszystkich barw
tęczy. Co roku ma się wrażenie, że projektanci na nowo zakochali się w
odcieniach cytryn, pomarańczy, trawy i truskawek.
W tegorocznych
propozycjach widać inspirację stylem lat 60. – proste kroje, jednolite, ale
wyraziste kolory i ich szalone, kontrastowe połączenia: niebieski z oranżem,
butelkowa zieleń w towarzystwie słodkiego różu, cytrynowa żółć w parze z
kobaltem i wyrazistą czerwienią.
Co nowego?
Przede wszystkim metaliczny błysk. Obok klasycznych, ciężkich tkanin rodem z lat 60. znajdziemy
śliskie kompozycje z jedwabiu i satyny. Fascynacja skórą trwa i obejmuje coraz
więcej części garderoby. W wiosennych propozycjach znajdziemy ją w niecodziennym wydaniu – w odcieniach różu i czerwieni.
Ponieważ
odważne połączenia kolorów na wybiegach już dawno przestały szokować, wielu
projektantów skłania się w stronę monochromatyczności. Proponują stroje złożone
z kilku elementów w zbliżonym odcieniu lub należących do jednej rodziny
kolorów. Mamy więc kilka odcieni błękitu, kolaż pomarańczu, żółci i czerwieni
lub połączenie granatu i turkusu.
Jak nosić? W
wersji ekstremalnej – stawiamy na kolor od stóp dogłów. Możemy też zdecydować się na jeden bijący kolorem element i połączyć go ze stonowanymi dodatkami, np.
w neutralnych odcieniach brązu lub beżu. Dla nieśmiałych zawsze pozostają barwne
dodatki: buty w fantazyjnym kolorze, wyrazista torebka, ogromny naszyjnik lub
kolczyki.
Karolina Wiercigroch